czwartek, 27 marca 2014

Wracałam do domu i płakałam. Rozmyślałam o tych wszystkich  najgorszych rzeczach i o jutrze, o tym, co się wydarzy... Dzień spisany na straty, miałam położyć się na łóżku i ryczeć przy muzyce w najlepsze, wtulona w Zygmunta Hieronima Bogdana Von Leichgeschoenz. Na drodze ku temu stanął mi ten oto labradorek, którego nazwałam - wiadomo dlaczego - Siusiek:


Mordka wałęsała się samotnie po lesie. Spędziłam ponad cztery godziny chodząc po całej wiosce, zapuszczając się w zakamarki, w które nigdy nie chadzam, by wreszcie spędzić dwie godziny pod wskazanym, pustym domem i oddać Siuśka w ręce właścicieli. Czuję się cudownie. Co powiedziałam temu psu, napiszę i tutaj - rozjaśniłeś mój dzień, malutki. Dziękuję Ci.


Do tego, być może, znalazłam pewnemu szczurkowi dom! Pomaganie innym mnie uszczęśliwia, tak bardzobardzo.


Ulotki przyszły. Jutro idę rozdawać.


Przeczytałam tę notkę i dotarło do mnie, czego brakuje ostatnio w moich wpisach, a także mojej głowie, gdy myślę o ratowaniu zwierząt - odchudzania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz